piątek, 31 lipca 2015

Od Corinne CD Dyla'a

Zmierzyłam wzrokiem rozwidlenie korytarza. Od zawsze szczęście mi nie sprzyjało, więc wybranie właściwej drogi graniczyło z cudem. Westchnęłam cicho i podciągnęłam rękawy czarnej, starej, męskiej bluzy. Lubiłam ją. Jedyną wadą, która mi przeszkadzała, to kaptur. Może i nie miałam go cały czas na głowie, ale zawsze po naciągnięciu zastawiał mi oczy i prawie cały nos.
Rzuciłam szybkie spojrzenie chłopakowi i momentalnie przeszły mi dreszcze po plecach. Cieszyłam się, że musimy znaleźć stąd wyjście, przerywając ten krępujący moment. Za dużo tego wszystkiego. Chociaż... Może nie? Do tej pory wiodłam spokojne życie. Nie miałam szans na akcje godne wysokobudżetowego filmu akcji. Musiałam uważać na Risai, bo tylko ją mogłam chronić i mieć poczucie, że jestem komuś potrzebna. Potem pojawiła się Holly. Dwie osoby, dla których jeszcze nie rzuciłam się z klifu.
- Mam odwiecznego pecha - zaczęłam niepewnie wpatrując się w czarną pustkę przede mną - więc jeśli znajdziemy tam jakąś istotę rodem z kosmosu, to się nie zdziw.
Splotłam ręce na karku odchylając głowę w tył. Biłam się z myślami. Od tego małego wyboru zależało absolutnie wszystko. Na końcu jednego z nich mogła znajdować się pułapka, a na drugim wyjście.
Rozległ się głośny, męski krzyk. Przed oczyma od razu pojawił się obraz nieszczęśnika obdzieranego ze skóry. Dlaczego zawsze musiałam wszystko wyobrażać sobie tak drastycznie?
Bez słowa ruszyłam żwawym krokiem do lewego przejścia. Chciałam uciec od wrzasków i czuć się znów bezpiecznie. Choć przez chwilę. Obejrzałam się przez ramię sprawdzając, czy Dylan ruszył za mną. Przyśpieszyłam kroku widząc go. W miarę jak coraz bardziej oddalaliśmy się od bladego światła było coraz cieplej. A może to przez moje ubranie tak się czułam?
- Daj mi latarkę - wyciągnęłam dłoń nie zatrzymując się.
Było całkowicie ciemno, więc chwilę zajęło mu znalezienie kojej ręki. Najperw chwycił mnie za jej wierzch, a dopiero potem podał mi urządzenie. Kolejne ciarki na plecach, tym razem chłodne i przyjemne. Starałam się zrobić wszystko, by nie stanąć tam i się nie ruszać.
Byłam żałosna.
Zwolniłam nieco i zapaliłam jedyne źródło światła. Blask nie był mocny, nie starczy nam na długo. Skierowałam blady promień kolejno na sufit, jeśli można było tak to nazwać, ściany i podłogę. Wszystko zrobione z betonu, nad nami podwieszono rury. Mogły służyć do wszystkiego. Do transportu tlenu czy wody. Nic nie wydawało się być podejrzane.
- Masz siły na bieg? - wyszeptałam oświetlając mu twarz.
Zmrużył lekko oczy i kiwnął raz głową, ale energicznie. Odwróciłam się na pięcie i od razu rzuciłam się do sprintu. Nie było czasu.

Zatrzymałam się gwałtownie widząc daleko przed nami mały, jasny punkt. Dylan wpadł na mnie z impetem, przez co musiałam mimowolnie zrobić kilka kroków w przód.
- Nic nie mów - powiedziałam zatapiając wzrok w oddali. - To nie koniecznie może być wyjście, a na drodze możemy spotkać jakieś... stwory.
Wtedy w moim umyśle narodziły się dwa pytania: Pierwsze: co się stanie po tym, jak dotrzemy do bazy? Risai i ja poszukamy jej rodziny, to pewne. Zrobię wszystko, by choć się z nią zobaczyła. Holly zostanie poddana leczeniu, jeśli to jeszcze możliwe. Kolejne bezsenne noce i spanie pod drzwiami pokoju, gdzie będzie leżała. Dylan... Nie wiem właściwie, co będzie z nim. Co będzie z nami i tą dziwną relacją między nami. Wszystko się okaże z czasem.
Oświetliłam mu twarz. Miałam okazję przyjrzeć mu się uważnie, bo mojej twarzy czy ciekawskiego spojrzenia nie mógł dostrzec. Pierwsze, co dostrzegłam, były ciemne oczy, jak moje. Kolor włosów w sumie też mieliśmy podobny. Nie rozumiałam jednej rzeczy: dlaczego chłopak, który może mieć praktycznie każdą zdesperowaną dziewczynę, zadaje się ze mną? Ludzie od zawsze mówili, że mam oryginalną urodę. Dla mnie oznaczało to jedno: uważali, że jestem po prostu brzydka i tego się trzymałam.
- Czas wyjść na świeże powietrze - wyszeptałam odwracając się szybko.

<Dylan?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz