piątek, 3 lipca 2015

Od Tobais'a CD Noronell

Odziwo nie napotkałem po drodze żadnego potwora. Na szczęście. Wszystkie potwory powinny wyjść o zachodzie słońca. Poprawiłem łuk i ujrzałem bazę. Okłamałem Norę, że jest obstawiona strażnikami, ale dla jej dobra. Nie mogłem narazić jej na niebezpieczeństwo. Jeśli pokonam mutanta, istnieje szansa że ona wyzdrowieje. Rozejrzałem się i przekroczyłem drzwi wejściowe bazy. Od razu uderzył we mnie fetor zgnilizny i krwi. Tu musiał być ten potwór i prawdopodobnie był inteligentny, gdyż ciała zostały uprzątnięte, a nie sądzę aby Zachód rwał się do tego zadania. Usłyszałem za sobą charczenie. Odwróciłem się szybko, jednocześnie wyciągając nóż. Stwór wydawał się większy niż poprzednio. Zebrałem wszystkie siły i zaatakowałem pierwszy. Wbiłem mu w mostek nóż i przeciągnąłem nim po całym jego torsie. Spojrzał mi w oczy z nienawiścią i trzepnął mnie pięścią w brzuch. Wypuściłem głośno powietrze i stęknąłem cicho. Kolejny cios w twarz. Tym razem wypuściłem broń z ręki, nie mogąc dłużej jej utrzymać. Dość tego. Wyciągnąłem z kołczanu strzałę i jednym ruchem wbiłem ją w środek czoła zombie. Powtórzyłem tą czynność kilka razy, aż w końcu mutant upadł bez życia. Położyłem się obok niego, nie mogąc złapać tchu ze zmęczenia. Po kilku minutach wstałem i przeszukałem ciało. Nic. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. On musi mieć antidotum. Otworzyłem szeroko oczy. Tak. Gabinet. Spojrzałem na tabliczkę przy jego mundurze z imieniem i nazwiskiem. Andrew Gratz. Po półgodzinnym poszukiwaniu w końcu znalazłem pokój Andrew. W środku od razu można było zauważyć leżącą na biurku fiolkę wypełnioną brązowawym płynem. To musiało być to. Włożyłem fiolkę ostrożnie do kieszeni i pospiesznie wyszedłem z bazy. Położyłem się na trawie. Nie dam rady dalej iść.
- Noronell! - Krzyknąłem jeszcze. Gdy ujrzałem lecącą ku mnie postać, nie wiem czy zemdlałem, umarłem, czy zasnąłem. Pragnąłem tylko odpocząć.

<Noronell? BOŻE MOJA WENA>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz