sobota, 25 lipca 2015

Od Corinne Cd Dylan'a

Obejrzałam swoją dłoń. Tak samo jak cała ja, była mała, dziwnie zimna i kościska. Zdawało się, że jeżeli ją ścisnę w pięść, rozerwie się na tysiące kawałków. W porównaniu z dłonią Dylana, która była duża, mocna i ciepła... Jakie to było uczucie? Nowe. Nawet Holly nie pozwalałam na dotykanie mnie, a przecież była moją siostrą. Z jednej strony dotyk był kojący, ale ja mimo wszystko nadal byłam zdenerwowana. Powtórzyłabym to i zrobiła wszystko, by znów nie spanikować, ale nie teraz. Nie tu. Po wyjściu z tego "bagna", które może go nie mieć.
On miał racje. Dzięki tej "bliskości" gatunek ludzki jeszcze nie wymarł. Ja jednak go nie potrzebowałam tak bardzo jak inni. Miłość nie polega chyba tylko na tym. Z resztą, nie powinnam o tym tak myśleć. Od dwudziestu lat w nikim nie byłam nawet zauroczona i nikt we mnie. Żyłam szczęśliwie. Teraz, gdy nadeszły "gorsze" czasy, lepiej jest mieć kogoś u boku, nawet zwyczajnego znajomego czy przyjaciela.
"Popracujemy nad tobą"... W co ja się do cholery wpakowałam? Karciłam siebie samą w myślach. Nie mogłam po raz kolejny zbudować muru, który oddzieli mnie od wszystkich. Przecież mogłam zniszczyć go tylko ja, z własnej woli. Pokonanie siebie zawsze było dla mnie największym problemem.
Głowa mi pękała od nadmiaru wydarzeń. Kości, korytarz, stwór, kryjówka. I świadomość, że Holly z każdą minutą jest coraz bliżej przemiany. Jaką ja byłam idiotką, zostawiając ją samą z Risai. Był jeszcze Dylan, ale on i tak już robił co chciał. Dziewczynka, moim zdaniem, potrafiła zadbać lepiej o siebie niż ja. Może i ma te swoje jedenaście lat, ale rozumie więcej niż czternastolatek. Jak poradziła sobie z moją wariującą siostrą?
"Popracujemy nad tobą". Te słowa wracały do mnie jak bumerang. Wyrzucałam ją z umysłu i już triumfowałam, lecz ona na nowo wdzierała się do moich myśli.
Nie miałam zamiaru spać. Przekręciłam się na lewy bok, plecami do ściany. Ułożyłam głowę na zgiętej ręce. Co miałam robić przez te kilka godzin? Nie byłam na tyle głupia, aby gadać ze sobą. Zaczęłam kreślić wzory na "podłodze" schronu palcem wskazującym. Potem stukałam paznokciami po powierzchni, ale przestałam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że mogę obudzić Dylana.
Przewróciłam się na plecy. Podzieliłam włosy na dwie części i zaczęłam pleść warkocze po obu stronach głowy. Było to prawie niemożliwe, bo moje kruczoczarne kłaki... Nimi nie były. Mogłabym ochrzcić je mianem siana. Pozlepiane od potu, wysuszone, zaplątane. Zrezygnowałam po kilku minutach, gdy palcami nie mogłam rozczesać grzywki.
Zaczęłam cicho nucić jedną z moich ulubionych - Jolene autorstwa Dolly Parton. Była to chyba muzyka country, której nie lubiłam, ale ta była wyjątkowa. Opowiadała o kochance męża Dolly, tytułowej Jolene. Mimo tego, kim była, Parton wychwalała ją i prosiła, by go zostawiła. Wywoływała u mnie mieszane uczucia, nigdy do końca nie wiedziałam dlaczego. Muzyka ta przypominała mi o Delphinie, mojej prawdziwej matce, którą kochałam.
- Obudziłam cię? - szepnęłam widząc, że Dylan się wierci. - Przepraszam jeśli to słyszałeś - mruknęłam nawet nie wiedząc, czy nadal śpi.
Obróciłam się plecami do chłopaka i wgapiłam w ścianę. Pożałowałam tego. Dylan wydawał się być nieobliczalny i trudno było przewidzieć, na jaki "świetny" pomysł wpadnie. Wolałam go mieć na oku, ale zrezygnowałam z ponownego wiercenia się.

Dylan? Śpisz? c':

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz