poniedziałek, 8 czerwca 2015

Od Corinne "Historia"

Narodziła się w jesienne popołudnie, w zwykłym domu. Jej rodzina nigdy nie należała do najbogatszych. Dorastała w brudzie, nigdy nie była najedzona. Kiedy poszła do szkoły, nauczycielki odebrały ją swym rodzicom. Był płacz i to wielki. Trafiła do domu dziecka. Tam przejawiała objawy depresji, jako dziesięciolatka chciała się zabić. Dręczono ją na wszelkie sposoby, ale każdy miał ją gdzieś. Pewnego, mogłoby się wydawać, pięknego dnia, pewna kobieta zabrała ją do swego mieszkania. Zaadoptowała ją, dla jasności. Była bardzo miła, miała może z trzydzieści lat. Corinne dostała nawet swój własny pokój, miała też przygotowane ubrania. Dziewczynka jednak jej nie ufała. Co mogło się kryć za tą maską? Kilka tygodni dołączeniu do rodziny, jak się okazało, pani Delfiny, przybył jej mąż - dziesięć lat starszy mężczyzna imieniem Geoff. Miał blond włosy za uszy. Gdy wszedł do domu, małą Corinne uderzył smród alkoholu i dymu papierosowego. Bała się go. Jej nowa mama nakazała jej schować się w szafie w swoim pokoju. Spanikowane dziecko się posłuchało. Zaszyła się pod stertą ubrań. Gdy usłyszała pierwsze wrzaski, zatkała uszy i zacisnęła mocno powieki. Powtarzała sobie, że wszystko będzie dobrze i to się za chwilę skończy. Nie skończyło się. Corinne spędziła noc w swym ukryciu. Kolejny dzień był normalny. Geoff był tylko nieobecny. Pił piwo przed telewizorem, wrzeszczał na swoją żonę. Dziewczynka nie poszła do szkoły. Bała się przespacerować ze swego pokoju do wyjścia przed Geoff'em. I tak robiła do końca tygodnia. W sobotni wieczór, gdy jej "ojczym" pojechał do pubu na drugim końcu miasta, dziecko nieśmiało ruszyło do Delfiny.
- Chcę wrócić - zakomunikowała stojąc boso na zimnym parkiecie. W dłoniach trzymała swoją bluzkę, bawiła się nią.
Kobieta przykucnęła przy Corinne. Uśmiechnęła się delikatnie. Jej oczy się nie śmiały. Były wystraszone i pełne bólu.
- Spokojnie - uspokoiła ją - Geoff nic nie robi złego. Spokojnie.
Nie uwierzyła. Spostrzegła siniaki na szyi matki. Uciekła do siebie w popłochu. Nie może teraz wyjść i już nie wrócić. Nie może teraz.
Trzy lata potem, gdy Corinne miała już 13 lat, odwiedziła ją o dwa lata starsza dziewczyna, Była piękna, miała długie, proste blond włosy, a jej oczy były tak bardzo błękitne, że można było się w nich przejrzeć. Uśmiechała się radośnie do Corinne.
- Cześć - wyciągnęła do niej dłoń. - Jestem Holly.
Corinne zaczęła się zastanawiać, jaki narkotyk jej podali. Dziewczyna szczerzyła się do niej jakby miała związane z nią nikczemne plany.
Trzynastolatka nie odzywała się. Przygładziła tylko swoje ciemne włosy. Delfina i Holly spojrzały na siebie znacząco.
- Corinne... - zaczęła matka. - Powinnaś znać Holly, albo chociaż ją kojarzyć.
Dziewczyna przyjrzała się dokładnie piętnastolatce. Dostrzegła na jej bladej twarzy bliznę. Zaczynała się ona przy uchu, a kończyła pod brodą. Rana powinna szpecić. W jej przypadku - dodawała uroku. Nagle w jej umyśle pojawiła się nowo poznana nastolatka. Swe wspomnienia jednak widziała jak przez wodę.
- Corinne, to trudne, ale... Nie mogłam tego dłużej utrzymywać w tajemnicy. Lepiej będzie, gdy powiem ci to od razu. Corinne - Delfinie załamał się głos. - To twoja siostra.
Dziewczyna cofnęła się o krok. Strzelała wzrokiem to w Delfinę, to w Holly.
- Nie... - wyszeptała. - Nie. Jestem sama.
- Corinne, nie jesteś - wyszeptała jedna z nich.
Obraz stał się niewyraźny przez łzy. Corinne otarła oczy o rękaw bluzy.
- Geoff nie chce nas tu - Delfina objęła ramieniem trzynastolatkę. - Ja sobie jakoś poradzę.Ty... powinnaś odejść z siostrą.
Zrobiła to. Spędziła z Holly kolejne sześć lat. Dorastała u boku obcej osoby, która stała się jedną z najważniejszych w życiu. Dziewczyny nie należały do najbogatszych, ale biedne też nie były. Radziły sobie dobrze. Do tego dnia. Do tego pamiętnego dnia, który zapisze się na kartach historii ludzkości. W prasie, w internecie i w telewizji głównym tematem byli naukowcy, którzy dokonali przełomowego odkrycia. Holly była podekscytowana, uwielbiała takie nowinki. Corinne się ich bała. Bała się tego, że jutro w ich progu zawitają mężczyźni w czarnych garniturach i je rozdzielą. Na zawsze. "Jutro" było inne. Zbudziły się w swoich pokojach, w małym domku na przedmieściach wielkiej, betonowej pustyni zwanej stolicą kraju. Nie poszły do szkoły, bo też po co? Wyszły na zewnątrz ciesząc się trawą pod gołymi stopami. I wtedy usłyszały pierwsze krzyki. Nie ruszały się jednak. Rozglądały się w popłochu. Były zbyt oszołomione, by zmusić ciała do ruchu.
- Uciekaj! - wrzasnęła Holly ciągnąc Corinne do środka.
Zabarykadowały się w łazience. Była chyba najbezpieczniejsza. Brak okien, drzwi zamykane na klucz. Czekały. Nic.
- Słyszysz? - spytała Holly przykładając ucho do wejścia.
Słyszała. Nie odezwała się jednak. Po parkiecie stąpał jakiś czworonóg. Słyszały ten dźwięk pazurów przesuwających się po drewnie. Nagle ucichły. Spojrzały na siebie odsuwając pod najdalszą ścianę. Drzwi skrzypnęły pod ciężarem ogromnego cielska. To nie był zwykły, bezdomny pies. Corinne zamknęła oczy i zaczęła oddychać spokojnie. Nagle wrota wylądowały na kafelkach z głuchym hukiem zmuszając dziewczynę do rozwarcia powiek. W wejściu stał ogromny, obleśnt mutant. Czym to coś było? Wyglądało jak mieszanka szczura i wilka. Corinne oświeciło - naukowcy.
Zwierze skoczyło w ich stronę kłapiąc zębami i opluwając śliną otoczenie. Mutant był zbyt szeroki, by cały zmieścił się w wejściu. Corinne zachowała spokój, Holly darła się wniebogłosy ciskając byle czym w łeb stworzenia. Szczurowilk, bo chyba tak to można nazwać, zawarczało donośnie wiercąc się. Corinne spojrzała potworowi prosto w oczy. Był ślepy. Kierował się zapewne węchem.
- Holly - wyszeptała. - On nas nie widzi.
Do ich uszu doszedł okropny pisk. Powalił je na kolana. Obydwie starały się jakoś opanować, ale to na nic. Mutant przestał się szamotać. Do środka weszła dwójka mężczyzn. Wspięli się po potworze, co wyglądało nieco komicznie. Jeden z nich, czarnoskóry facet po czterdziestce, darł się w twarz Corinne. Ona jednak go nie rozumiała. Przycisnęła pięści do oczu powstrzymując szloch. Poczuła, jak w jej skórę wchodzi igła. Bolało ją ramię, gdzie jej ciało spotkało się z przedmiotem. Do jej żyły wtłoczono dziwną, glutowatą ciecz, która wyciekała z miejsca ukłucia. Potem nie było już nic.

Zbudziła się na łóżku. Lampa, rzucająca wściekle jasne światło, oślepiało ją do tego stopnia, że nawet gdy zamykała oczy, widziała jasność. Do pomieszczenia wparował młodzieniec w kitlu z jakimiś skalpelami na tacy.
- Co się dzieje? - dziewczyna przetarła oczy wierzchami dłoni.
Odpowiedziała jej cisza. Chłopak położył na stole obok niesione przedmioty.
- Trochę zaboli - wyszeptał biorąc największy nóż.
Trochę to pojęcie względne. Dziewczyna zemdlała z bólu.

Corinne była już kilka lat w zamknięciu. Nikt jej nie powiedział, czym był ten stwór, dlaczego grzebano w jej ciele i dlaczego ich tu trzymają. Od kilku dni Corinne była szkolona. Do czego? Nie wiedziała. Była trzymana w pokoju z dziewczętami. I z Holly. Tą Holly, która kiedyś była piękną dziewczyną, a teraz zmieniła się we wrak człowieka.
- Za niedługo nas wypuszczą - wyszeptała na dobranoc, po czym zapadła w głęboki sen.
Corinne nie spała. Miała już 20 lat, a jej siostra 22. Czas albo przeciekał jej przez palce, albo ktoś grzebał w jej umyśle. Zasnęła długo po ogłoszeniu ciszy nocnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz