sobota, 6 czerwca 2015

Od Nathaniel'a "Historia"

Mimo iż to mało prawdopodobne pamiętam moment w moim życiu gdy miałem 4 lata. Dokładnie dwie sceny. Pierwsza, gdy moim rodzice uśmiechali się do mnie i przytulali
-Bądź grzeczny Nath, wujek Luke się tobą zajmie- matka jeszcze mnie ucałowała w czoło i się odsunęła
-Masz go słuchać- brzmiał potężny głos taty, który cały czas się uśmiechał. Wujek położył mi wtedy rękę na ramieniu
-Będziemy się dobrze bawić dopóki nie wrócicie- powiedział. Także się uśmiechnąłem przekonany, że nie długo wrócą... i wrócili miesiąc później. To kolejna scena którą pamiętam. Jak co dzień kręciłem się przy wejściu. Tego dnia wejście się otworzyło i weszli moi rodzice. Ubrudzeni, trochę potargani, zmartwieni. Chciałem się od razu na nich rzucić, ale jakiś mężczyzna mnie przytrzymał. Potem nałożył mi maskę na usta i nos. Nie mogłem się ruszyć, więc tylko patrzyłem jak moi rodzice wchodzą. Mama posłała mi lekki uśmiech, ojciec był nieobecny. przeszli do jakiegoś pomieszczenia. Mężczyzna który mnie trzymał też gdzieś zniknął. Stałem sam szczęśliwy czekałem aż wyjdą. Czas mi się dłużył, ale w końcu wyszli. Jeszcze bardziej załamani. Rzucili mi pocieszające spojrzenie i powiedzieli coś, ale nie dosłyszałem. Chciałem do nich biec, ale znów ktoś mnie chwycił tym razem mnie podniósł i zaczął nieść. Krzyczałem, że ma mnie puścić, że chcę do rodziców, ale on nie słuchał, Byłem przodem do wychodzących rodziców. I zobaczyłem przez zamykające się drzwi... mężczyzna podniósł jakiś przedmiot i zabił moich rodziców... krzyczałem jak niepojęty i płakałem. Waliłem w plecy mężczyzny nic nie pomogło. Zaniósł mnie do mojego wuja. On próbował mnie pocieszyć. Następnego dnia już wszyscy mówili o zabitych zwiadowcach. Wtedy zamknąłem się w sobie. Znikł szczęśliwy chłopiec. Moim opiekunem został wujek, ale ja nie często pojawiałem się w naszej kwaterze. Raczej samotnie kryłem się w jakiś zakamarkach. Nie chciałem nikogo znać. Nie płakałem od dnia ich śmierci ani razu raczej kręciłem się samotnie. Większość dzieciaków omijało mnie szerokim łukiem tak jak i dorośli. Potem otwarto szkołę dla dzieciaków. Jak wszystkie dzieciaki byłem zapisany. Uczenie się przychodziło mi z łatwością, gdy inni uczyli się 3 lekcja ja umiałem już po pierwszych 15 minutach. Temu też zacząłem olewać szkołę i kręciłem się samotnie. Aż do 12 lat. Wtedy mój światopogląd się zmienił. Uznałem, że chcę tego co moi rodzice... by ludzkość znów ujrzała światło. Zacząłem znów uczęszczać do szkoły. Nadal wszystkich olewałem, wtedy też pojawiła się w moim życiu ta wścibska Lena z mega życiem. Nie obchodził mnie nikt, a ona mnie wkurzała. Jednak od tego momentu często pojawiała się w moim życiu, ale ja zawsze byłem skupiony na treningu, ale nie tylko tym ze szkoły to była pestka w porównaniu z tym co robiłem samotnie w miejscach, gdzie nikt się nie zapuszczał.. Szybko stałem się najlepszy. Gdy skończyłem 18 lat Lena wyskoczyła z historią jej matki, wtedy zrozumiałem dlaczego rodzice byli tacy przybici. Wtedy też dowiedzieliśmy się o sprawdzianie na przywódcę, jakoś szczególnie mnie to nie zainteresowało, ale rok później okazało się, że wygrałem. Wygrała także Lena. Od tego czasu miałem jeszcze dodatkowe zajęcia. Trenowałem jeszcze bardziej niż kiedyś. Opanowałem wszystkie możliwe sposoby walki do perfekcji. W końcu nadszedł ten dzień, gdy mieli mnie i Lenę wypuścić. Nie mieliśmy zbyt wielu broni, ale miało wystarczyć. Stanęliśmy przed wyjściem. Drzwi się otworzyły, przez jakiś czas szliśmy przez jakiś korytarz pnąc się w górę, aż zobaczyliśmy światło. A raczej próbowaliśmy zobaczyć. Nie byliśmy na to do końca przygotowani. Na początku wo gule nie potrafiłem otworzyć oczu, potem bolało. Aż w końcu mniej więcej się przyzwyczaiłem, nadal mrużyłem oczy, ale jakoś mogłem iść. Wyszedłem całkowicie z ciemności i oniemiałem. To wszystko było całkiem inne niż w podziemiach nawet w najdziwniejszych wyobrażeniach, opisach nie można było tego opisać. Owszem wiele rzeczy się waliło, ale miało to jakiś swój urok. Szybko jednak się opanowałem. Luna już zniknęła, ja też ruszyłem. Drugi raz tego dnia oniemiałem, gdy zobaczyłem zombie... czytałem wszystkie opisy zwiadowców, ale to było straszne. Zniszczone twarze, ubrania. Ledwie się powstrzymałem by nie zwymiotować.  Stworzenie ruszyło na mnie, bełkocząc coś pod nosem. Uniknąłem jego szarży napiąłem łuk i przestrzeliłem jego głowę. Tyle, że on... nie padł odwrócił się do mnie. I ruszył z powrotem. Nie mogłem w to uwierzyć. Napiąłem kolejną strzałę, która przedarła się przez jego gardło. Zaczął pluć czymś co chyba powinno być krwią, ale nadal biegł. Sięgnąłem po nóż i odciąłem mu głowę. Jego ciało chwilę jeszcze nie mogło się zdecydować. Kopnąłem to coś. Już się nie ruszyło. Do końca dnia zabiłem jeszcze dwóch takich jeszcze jakieś ogromną osę. Z każdą kolejną ofiarą czułem się pewniej. Znalazłem ich słabsze punkty. Mimo wszystko starłem się ich omijać, to nie była próba sił musiałem znaleźć miejsca na siedzibę. Musiała być poza miastem. Znalazłem taką około wieczoru. Było tam trochę mutantów. Całą noc wykorzystałem na pozbyciem ich stamtąd (nie tylko zabijając bo bym nie wyrobił). Ostatecznie przeczekałem noc w jakimś miejscu. przy pierwszych promieniach słońca (których nie mogłem się napatrzyć, aż rozbolały mnie oczy) opuściłem to miejsce i ruszyłem do wejścia do podziemi. Dzisiaj mieli się pojawić pierwsi, którzy też przeszli szkolenie. Szedłem starając się raczej wszystko omijać. Widziałem mutanty zabijające się nawzajem. To wszystko... nie spodziewałem się, że aż tak źle to wygląda.  W pewnym momencie odbiłem się od czegoś
-Koleś co ty odpierdzielasz?- spytał męski głos. Podniosłem się szybko i zacisnąłem dłoń na nożu, przed sobą zobaczyłem podnoszącego się mężczyznę
-Kim ty jesteś?- spytałem zachowując obojętność, nieważne co się działo w środku
-To ja powinienem spytać. Wpadasz na mnie i jeszcze wyciągasz nóż- powiedział- ale niech ci będzie. Jack Milk, a ty?
-Nathaniel Cassel
-Po raz pierwszy cię tu spotykam. Przybyłeś dopiero?- patrzyłem na niego chwilę w milczeniu- Ej żyjesz?
-Jestem z podziemi. Jak ty się tutaj znalazłeś?
-Z podziemi?- spytał oboje patrzyliśmy na siebie
-Tak
-Myślałem, że wyście tam pomarli- usłyszeliśmy trzask. Odwróciłem się i strzeliłem prosto w gardło. Nadal się ruszał, chciałem znów strzelić, ale nóż rozdarł mu pierś. Popatrzyłem na Jack'a
-Ch*****e Durable
-Co?
-Biedaku ty nic nie wiesz. Wytłumaczę ci wszystko jeśli chcesz tu przeżyć, ale nie tu- powiedział i zaciągnął mnie gdzieś. Poszedłem. Zaczął mi opowiadać o tym jak przeżył, o tym, że inni przeżyli, o tym, że są handlarze, o tym jakie są rodzaje mutantów. Słuchałem go cały czas. Musiałem mu uwierzyć. Na koniec poklepał mnie po ramieniu- to żegnaj, może jeszcze kiedyś się spotkamy o ile przeżyjesz- mruknąłem i odszedł. Przez chwilę stałem tępo i gapiłem się w niebo. Potem przypomniałem sobie o tym co mam zrobić. W oddali zobaczyłem jakąś postać. Przez opowieści Jack'a byłem przekonany, że to Wise. Okazała się to być Luna. Popatrzyliśmy tylko na siebie i nie odezwaliśmy każde z nas przeżyło pewnie coś dziwnego. Wiedziałem, że będzie trudno, ale.. to przekraczało moje wyobrażenia. Zacisnąłem pięść. Jestem przywódcą frakcji Zachodu. Damy sobie radę. Musimy... dla ludzkości.... usłyszeliśmy trzask otwierającego się wejścia. Potem jakieś postacie zaczęły wychodzić, skuliły się gdy światło ich dotarło. Podszedłem bliżej
-Witam w piekle, wasze wyobrażenia o tym miejscu były jedynie słodką bajką dla dzieci. Pora poznać prawdziwą masakrę- powiedziałem na przywitanie. Będę później musiał im o wszystkim powiedzieć o mutantach i ludziach, którzy przeżyli, ale najpierw musimy zająć się główną siedzibą. Potem ratować ludzkość...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz