wtorek, 9 czerwca 2015

Od Reven'a "Hostoria"

O czym tu dużo mówić... Moi rodzice, ci prawdziwi, chyba mnie nie kochali. Czemu tak sądzę? Otóż nie porzuca się pięcioletniego chłopca na ulicy. Jak psa. Albo jakiegoś śmiecia. Ale moi rodzice widocznie uznali mnie za coś jeszcze mniej wartościowego, bo tak własnie zrobili. A potem jako biedny, zaglodzony chłopczyk trafiłem do domu dziecka. Ulica rozbi z dziećmi straszne rzeczy. Wymusza samodzielność, sprawia, źe nikomu potem nie potrafisz rozmawiać, walczysz o swoje w każdej sekundzie...

W domu dziecka wcale nie było mi lepiej. Już wtedy reagowałem na każdą próbę kontaaktu agresją. Uznali mnie za "trudny przypadek". Miałem nawet własnego psychologa. Niestety nie potrafili mi pomóc. Zyskałem za to kilkunastu śmiertelnych wrogów. Dzieci te mniejsze i te większe ode mnie bały się mnie albo szczerze mnie nie nawidziły. Prawie codziennie dochodziło do bójek z moim udziałem. Najczęściej tylko się broniłem. W wieku 11 lat biłem się lepiej niż wszyscy moi rówieśnicy razem wzięci.

I właśnie wtedy adoptowała mnie rodzina zastępcza. Dziwni starsi ludzie. Chcieli zrobić ze mnie prawdziwego dżentelmena. W sumie po części im się udało. Mimo że ich metody sprowadzały się do wydawania mi instrukcji co powinienem zrobić, a czego nie powinienem. Poza tym nieproszony nie miałem najmniejszego prawa się odezwać, no i trzymali mnie pod kluczem. Naprawdę dziwni ludzie. W szkole też łatwo nie miałem. Moja "odmienność" dosłownie odpychała ode mnie ludzi. Nie uczyłem się źle. W najgorszym wypadku średnio. Nie żebym lubiał tam chodzić. Jednak moje zachowanie za każdym razem przyczyniało się do wydalenia mnie ze szkoły w trybie natychmiastowym.

Do moich 19 urodzin niewiele się zmieniło. No może poza tym, że pan Edmund, człowiek którego nigdy nie dane mi było nazwać ojcem zmarł. A kilka miesięcy później zmarła też jego żona. Nie powiem, żeby sprawiło mi to jakąś szczególną przykrość. Dla mnie byli tylko żywicielami, no i dawali mi dach nad głową. Jakoś sobie radziłem sam.

Wszystko toczyło by się normalnie gdyby pewnego dnia nie zdarzyło się "to". Nie wiem czym to coś było, ale wywołało panikę wśród ludzi. Z doświadczenia wiedziałem, że nie warto sprawdzać na właśną rękę co to takiego. Prawdopodobnie nic z czym miałbym ochotę się zmierzyć. Schowałem się więc w piwnicy. Dla ścisłości dodam, że tam własnie znajdował się mój pokój. Czy może raczej więzienie. Nie mniej tam było najbezpieczniej.

Nie wiem dokładnie ile czasu tam spędziłem. Pewnego dnia po prostu przyszli ludzie i zabarli mnie do "nowego zycia". Tylko nie jestem pewny czy to zmiana na lepsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz