- Zaczęło się... - szepnęłam, a mój oddech zamienił się w obłok pary.
Potarłam zmarznięte dłonie i włożyłam je do kieszeni spodenek. Obłoczki pary wydobywały się z moich lekko rozchylonych ust. Wpatrywałam się obojętnym wzrokiem w niebo, z którego wciąż spadały "gwiazdy". Niektóre były większe i bardziej błyszczące od innych, ale nawet te nie wprawiały mnie w zachwyt.
"Pomyśl życzenie..." usłyszałam cichy głosik gdzieś w głowie.
- Nie wierzę w czary. - burknęłam sama do siebie, karcąc się w ten sposób.
Po jakimś czasie - nawet nie wiem kiedy - zaczęłam liczyć ruchome punkty na czarnym aksamicie nieba. Doliczyłam do szesnastu, kiedy nagle usłyszałam kroki. Zręcznie chwyciłam w dłoń nóż i odwróciłam się szybko gotowa do walki. Teatralnie wywróciłam oczami, kiedy nie zobaczyłam Zombie lub Muntusa, a dziewczynę, która przyglądała mi się badawczo.
- Nathaniel chce cię widzieć. - powiedziała, wolno wypowiadając każde słowo.
- Kto? - uniosłam lewą brew.
- Nathaniel. - powtórzyła, a widząc, że nie wiem o kogo chodzi dodała - Nasz dowódca.
- Gdzie jest? - zapytałam ozięble.
Dziewczyna wypuściła z ust powietrze poirytowana.
- U siebie....
Dziewczyna krótko poinstruowała mnie jak dotrzeć do pokoju Nathaniela i odeszła pozostawiając mnie samą z własnymi myślami.
Odetchnęłam głęboko i jeszcze raz potarłam dłonie.
- Trzeba iść. - powiedziałam do siebie.
***
Błądziłam korytarzami budynku już dobre trzydzieści pięć minut, a dalej nie znalazłam odpowiedniego pomieszczenia. Kiedy wreszcie odnalazłam odpowiednie drzwi weszłam bez pukania.
- Czego chcesz? - warknęłam do szatyna, który siedział w drugim końcu pomieszczenia.
<Nathaniel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz