czwartek, 18 czerwca 2015

Od Corinne CD Dylan'a

Dziwak. Większy niż ja. Wpadam na niego z impetem, a on śmie nazywać mnie piękną. Chyba pierwszy raz w życiu widział dziewczynę. Mogę się założyć, że będzie miał okropne koszmary po ujrzeniu tej szkarady, która nazywa się moja twarz.
Kilka razy spoglądałam na niego przez ramię. Biegł za mną, powoli mnie doganiając. Nie spodziewałam się, że kogokolwiek tu znajdę i że ktokolwiek mi pomoże... Pewnie robił to tylko po to, bo trudno było odmówić.

Osunęłam się na kolana przy Holly. Spojrzałam jej prosto w oczy. Nadal puste, bez cienia życia. Risai krążyła obok niej ze sztyletem w ręku. Była mała, ale posługiwała się nożem tak samo dobrze, jak ja.
- Pomóż mi ją podnieść - poleciłam chłopakowi.
Stał przy jednym z drzew ze ściągniętymi brwiami. Nie ruszył się. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie przylazł tutaj po to, aby zobaczyć wielkie widowisko.
- Rusz się! - niemal krzyknęłam.
Wstałam szybko wycierając twarz wierzchami dłoni. Nieznajomy podszedł niepewnie do naszej dwójki. Razem podnieśliśmy ciało mojej siostry. O dziwo, była lekka. Założyłam jej ramię na swoją szyję, a drugą ręką objęłam w pasie. Chłopak zrobił to samo, po czym rozejrzał się dookoła.
- Jak dla mnie to... - Risai załamał się głos. - Ona się zmienia. Przechodzi przez przemianę.
Rzuciłam jej wściekłe spojrzenie. Ja też to podejrzewałam, lecz w tym momencie to nie było istotne.
- A tak właściwie, to gdzie idziemy? - zapytała dziewczynka.
- Ty idziesz na przodzie - wykrztusiłam ignorując jej pytanie.
Chwiejnym krokiem ruszyliśmy... przed siebie. Byliśmy prawdopodobnie na Zachodzie, więc powinna gdzieś tu być baza. Teoretycznie.

Nie byłam przyzwyczajona do noszenia ciał innych, nawet jeśli miałam pomoc w postaci drugiej osoby. Nogi zaczęły mi "wysiadać" po, mniej więcej, piętnastu minutach. Jak dotąd nic nas nie zaatakowało.
- Choroba - Holly plunęła krwią przed sobą i zaczęła się nią krztusić. Moje usta ułożyły się w słowo, które najlepiej określało sytuację - "ohyda". Chłopak cały czas miał kamienną twarz. Szkoda, że ja też tak nie umiałam... Tak doskonale ukrywać emocje.
Moja siostra cała zesztywniała. Podniosła głowę, a okropne ślady na jej czaszce zmieniły kolor z bordowego na wściekłą czerwień.
- Idą tu - wymamrotała.
Zatrzymałam się patrząc na jej twarz. Oczy nagle odzyskały życie, rozejrzały się z ciekawością.
- Kto? - wyszeptałam.
Usłyszałam cichy typot stóp. A raczej ich szuranie. Risai cofnęła się o krok pewniej chytając sztylet.
- Idą tu - powtórzyła głośniej, jakby z entuzjazmem.
Przed nami pojawił się obleśny mężczyzna. Nie przypominał człowieka... Miał poszarpane ubranie, brudną twarz, jeśli tak można to nazwać. Nie miał lewego oka. W jego miejsvu zebrała się czerwona maź. Miał przecięcie w prawym kąciku ust, które ciągnęło się aż do kości policzkowej. Widać było jego zęby, całe we krwi. Nie miał nosa.
Widok jego facjaty wprawił moją siostrę w ochrypły śmiech. Stałam jak słup soli. Nie potrafiłam się ruszyć, choć bardzo tego chciałam. Kalkulowałam to wydarzenie. Jeśli lekarze nie będą w stanie jej pomóc, stanie się jedną z nich. Z tych oblechów, które gniją na oczach wszystkich.

< Dylan? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz