wtorek, 9 czerwca 2015

Od Corinne

Włożyłam na siebie czarną bluzę z kapturem przez głowę. Była nieco za duża. Dobra, była za duża. Po nałożeniu kapturu było widać tylko moją brodę, a rękawy zwisały swobodnie dobre piętnaście centymetrów. Podciągnęłam je do łokci. Stanęłam przed lustrem w łazience. Spojrzałam na swoje odbicie opierając się dłońmi o zlew. Miałam wory pod oczyma. Od incydentu z tym mutantem, szczurowilkiem, nie spałam dobrze. Kilka razy w nocy budziłam się z krzykiem. Nikogo przy mnie nie było. Holly nie jest w tej frakcji, co ja. Z resztą, ona już wyszła na zewnątrz. Została mi Risai - mała, jedenastoletnia dziewczynka. Afroamerykanka. Zawsze zazdrościłam jej tych połyskujących, któtkich i czarnych jak smoła włosów. Przy każdym podskoku jej loki podskakiwały na jej ramionach.
Moja rodzina, którą znam, mogła o sobie powiedzieć, że grzeszą urodą. Ja byłam czarną owcą.
- Już czas - wyszeptała w drzwiach Risai.
Spojrzałam na nią smutno. Była taka wesoła... Ona też dziś wychodzi. Razem ze mną. Nie miała pojęcia, co kryje świat na górze. Jakie potwory mają czelność stąpać po ziemi.
- Idziemy my, Aixa, Andrew, Max i Mikey. Postanowili się połączyć w grupę. Chcieli nas wziąc ze sobą, ale odmówiłam.
Skinęłam głową. Dobrze zrobiła. Tam, gdzie jest Mikey, tam są i kłopoty.
Nagle światła zgasły.
- Czy to blackout? - spytała zaniepokojona obejmując mnie w pasie i wtulając w bok. - Cora?
Rozejrzałam się powoli. Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności.
Blackout.
Najczarniejszy scenariusz, jaki nam opowiadają. Czym właściwie jest?
- Nie wiesz co to, prawda? Powtarzasz to, co słyszałaś? - spytałam obejmując ją ramionami.
Pokręciła głową. Pogłaskałam ją po głowie.
- Wyobraź sobie taką sytuację - zrobiłam pauzę zbierając wszystkie myśli do kupy. - Gasną wszytkie światła w bazie. Nikt nie wie co się dzieje. Zaczyna działać zasilacz, który daje nam prąd na góra dwa dni. Po tym czasie nasz szpital przejmuje większość energii. Może się wydawać, że prąd wróci, ale nie. Będzie inaczej. Prąd się kończy. Ciemność. Krew, i wszytkie inne organy przechowywane w lodowkach i gotowe do użycia, psują się. Szpitale upadają, umierają najciężej chorzy. Z półek znika całe jedzenie. Kto zebrał dużo zapasów, ma szczęście. Ludzie łączą się w grupy. Tydzień potem zostaje mało pożywienia. Zaczynają się zamieszki, człowiek walczy z człowiekiem o jedzenie. Następuje dzień X. Samozagłada.
- Nie kończ - wyszeptała.
Risai doskonale wiedziała, na jaką głęboką wodę się rzuca. Wiedziała, że nie umiem kłamać.
- Chodź - chwyciłam jej dłoń. - Spróbujemy się wydostać.
Ruszyłyśmy do wyjścia z mojego "mieszkania". Jedną dłoń trzymałam ciągle na ścianie z lewej strony. To nie mógł być blackout.
Światła znów rozświetliły pokoje, gdy już byłyśmy przy drzwiach. Rzuciłyśmy sobie szybkie spojrzenie. Risai była bardzo szczęśliwa, że źle oceniła sytuację. Mi to było obojętne. Pogodziłam się z tym, że gdy stanę na normalnej ziemi, prędzej czy później coś lub ktoś mnie zabije. Nie wiem w jak okrutny sposób.
Chwyciłam klamkę powoli na nią naciskając. Otworzyłam wejście na oścież.  Przed progiem stał Andrew, a za nim Aixa.
- Nie idziemy z wami - przepuściłam Risai przodem.
- Bo...? - Andrew podniósł swoje jasne brwi.
- Poradzimy sobie lepiej - odrzekła moja kuzynka kładąc na biodrach dłonie.
Spojrzeli po sobie. Odeszli równym tępem w stronę placu, na którym wszystko miało mieć swój początek.
Zatrzasnęłam drzwi za sobą. Nie wiem po co. I tak tu nie wrócę.

Podniosłam się z gleby. Dlaczego na niej leżałam? Nie wiem. Przetarłam oczy i otrzepałam z drobnych kamieni. Risai już do mnie przybiegła.
- Corinne - pociągnęła mnie za rękaw bluzy.
Podniosłam głowę. To nie prawda, świat jest inny!, powtarzałam w myślach. Rozejrzałam się obracając wolno. Musiałam mieć zadartą głowę ku górze.
Wieżowce, budynki, samochody, autobusy. Wszystko porzucone, stare i rozpadające się. Nigdzie nie było okien, a jeśli już, to tylko szczątki. Z poszczególnych pięter bloków wyrastały przeróżne rośliny. Auta stały wszędzie. Niektóre wywrócone, niektóre swojące bokiem do drogi. O dziwo, sygnalizacja nadal działała i co jakiś czas zmieniały się kolory świateł.
Poczułam kolejne pociągnięcie za rękaw. Spojrzałam na Risai. Wskazała głową na postać przed nią. Miała kaptur na głowie. Po gabarytach nie umiałam stwierdzić, jakiej płci jest osoba. Celowała we mnie. Z łuku. Sięgnęłam do paska od spodni. Jednym, szybkim ruchem wyciągnęłam nóż. Nie służył on pewnie do zabijania, ale nie mam czasu na cackanie się w większą bronią.
Może po mnie nie było widać, ale byłam dobrze wyszkolona i nie jeden mógł pozazdrościć mi refleksu czy zwinności.
Risai cofnęła się za mnie szybko.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz